a prawda jest taka, że , jak pewnie wiele z Was, mam już zaplanowaną robotę nawet na 2 urlopy. Ale żeby nie było aż tak dramatycznie, to przez tydzień robię a na tydzień jedziemy na Mazury ... w moje ukochane okolice Rucianego Nidy, gdzie spędzałam wakacje przez kilkanaście lat ... aż poznałam mojego męża a on boi się komarów ;-)
na zdjęciu mój bukiet koprowo-kolendrowy :-)
Wpadłam w tym sezonie w ciąg produkowania przetworów na zimę tudzież przerabiania owoców , i warzyw za chwilę, sezonowych na pokarm dla ciała i ducha, bo patrzenie na te dary natury sprawia mi ogromną przyjemność.
Czasem mam wrażenie, że moje zmysły wyostrzają się sezonowo, bywa, że bardzo mocno czuję zapachy a woń która do mnie dociera pobudza obrazy, wspomnienia, dziwnie mnie nastraja. Wystarczy, że zamknę oczy a widzę jak moja babcia nalewa zupę z wiśni. Innym razem dźwięki są wyzwalaczem pozytywnych doznań. Cykanie świerszcza, rechot żaby czy pianie koguta ujmuje mi "kilka" :-) lat i przenosi na drogę powrotną z imprezy :-) i myślę sobie "kurcze, jak kiedyś wszędzie było blisko ... i na piechotę :-)"
Teraz mam fazę wzrokową :-) - patrzę na te kolory, kształty, na dojrzewanie, przejrzewanie i mam ochotę to złapać, zamknąć i zatrzymać żeby, kiedy znów będzie biało, i może znów nas nieźle przysypie, móc się na chwilę przenieść ... do lata.
I co z tego, że może się nie opłaca, jak mówią niektórzy, ja chcę mieć w spiżarce (której nie mam jeszcze :-)swoje, własnoręcznie, nocnie wyprodukowane przetwory (nie za ładne to słowo, Marcysi kojarzy się z potworami :-)
Miałam już okres truskawkowy - kompociki z mojego dzieciństwa, dziedzictwo rodzinne, odtwarzałam. A na bieżąco jedliśmy chyba wszystko co się da z truskawkami.
Potem okres porzeczkowy czerwony - galaretki, na zimno tłoczone, co by witamin nie wytracić
A teraz mam okres porzeczkowy czarny - soki i nalewka, a wszystko poparte informacjami jak dużo w niej wit. C, która nie ginie nawet po ugotowaniu. A na bieżąco drożdżówka i kompot porzeczkowy
Pochwalę się też nie sezonowym wytworem-potworem a mianowicie mięsem w słoiku, które moje koleżanki, pasjonatki żeglowania, nazwały "smarowidełko mazurskie".
To mięsko w słoiku jest pyszniutkie i bardzo proste, i fajne na sezon letni, bo można je zabrać na urlop.
- łopatka
- podgardle
- 2 łyżki vegety
- główka czosnku
Mięso (proporcje dowolne, ja dałam 1,20 kg łopatki i 0,70 kg podgardla) kroimy w kostkę i wrzucamy do garnka; zalewamy wodą , tak żeby przykryła zwartość; dodajemy vegetę i czosnek podzielony na ząbki; gotujemy na wolnym ogniu jakieś 2 - 2,5 godz; rozdrabniamy (ja zrobiłam to blenderem) i gorące nakładamy do słoików.
Smacznego !
Na zdjęciu są też bagietki,(i ogórki, za chwilę będę przerabiać) które dziś piekłam. Są wyśmienite. Wierzcie ... cudnie delikatne.
Przepis zaczerpnęłam od którejś blogowej koleżanki, przepraszam, nie pamiętam od której, gdyby któraś z Was mi przypomniała :-)
Z góry dziękuję :-)
A to moja ostatnia zdobycz z SH
stoper do drzwi... prawda, że uroczy? i za jedyne 3 zł :-)
Na koniec podzielę się z Wami refleksją pocandową (po Candy) Zauważyłam, już po raz drugi, że są osoby, które zostają obserwatorami na czas trwania candy a po losowaniu się wypisują, że tak powiem. Mówiąc najprościej to głupie i nieuczciwe. Trochę wkurza mnie taka interesowność ... ale cóż i tacy się trafiają w tej przestrzeni.
Dziękuję za wszystkie miłe słowa pod ostatnim postem :-) naprawdę potrafią dodać skrzydeł, tzn. Wy to potraficie Drogie Koleżanki :-)
Uściski! i udanych urlopów!
Iwona